środa, 12 lutego 2014

6.02.2014r.

Od śmierci mojej córeczki zostałam sama ze sobą. Życie toczyło się dalej, a ja jakbym zawisła w próżni. Nie potrafiłam już śmiać się, cieszyć z życia. Żyłam tylko dla synów. Rzadko widywali mnie uśmiechniętą, drażnił mnie śmiech, wesołość u innych, a jednocześnie zazdrościłam im radości z życia. Stałam się nerwowa, panicznie bałam się o życie swoich dzieci (nadal taka jestem). 
Gdy wychodziły na podwórko lub plac zabaw, to nie mogłam na niczym się skupić, musiałam je obserwować, a gdy choćby na chwilę umknęły mojej uwadze, to wpadałam w panikę, przychodziły mi do głowy najgorsze scenariusze. To psychicznie ciężko wytrzymać. I tak mijały lata, a ja coraz bardziej zamykałam się w sobie, byłam osamotniona, popłakiwałam po kątach, nieraz z błahych nawet powodów. Może sama nieświadomie zaczęłam budować wokół siebie mur, może bałam się i nie potrafiłam rozmawiać o swoich uczuciach. 
I tak żyłam w "swoim świecie" i nadal w nim trwam. Realne życie odbywa się jakby z automatu, czyli codzienne obowiązki, pranie, gotowanie, sprzątanie, pomoc przy lekcjach itp., ale gdy zajrzę w głąb siebie, to postrzegam się jako zmęczoną życiem, zaniedbaną, wręcz brzydką kobietę. Nie zazdroszczę nikomu pozycji życiowej, dóbr materialnych, bo nie zależy mi na rzeczach doczesnych, ale często czuję przygnębienie, smutek, gdy ludzie patrzą na mnie z niechęcią, a nieraz wręcz z pogardą. Dlaczego tak się dzieje, dlaczego liczy się tylko pieniądz, a nie to, co mamy w sobie - a może ja w sobie nie mam nic, sama już nie wiem...
Wiem, że wygląd zewnętrzny jest ważny, bo oceniani jesteśmy po tym, jak wyglądamy, a cała reszta jest potem. Ja w pierwszej kolejności muszę zaspokoić potrzeby pięciu moich synów, dla mnie nic zazwyczaj nie zostaje. Ale to nie jest ważne - aby zdrowie dopisywało, żeby czuć się bezpiecznie i mieć szacunek od innych i dla innych. 
Czas nieubłaganie biegnie, a życie mi przemija, a tyle jest we mnie marzeń, tyle bym chciała jeszcze zrobić dla dzieci, dla siebie, ale sytuacja, w której tkwię, wydaje mi się beznadziejna, a sił do walki o swoją godność, spokój, mam coraz mniej.  Co dzień walczę ze swoimi słabościami, jak każdy człowiek, często choruję, pracy przy dzieciach bardzo dużo, teraz jest zima, najgorszy okres dla nas, mamy bardzo zimne mieszkanie, muszę oszczędzać opał, bo dokupić nie będzie za co. Marzę, aby chociaż raz w swoim życiu pojechać z maluchami na wakacje, choćby na tydzień. Nigdy nie byliśmy nigdzie. Zobaczyć lepszy świat, nabrać energii. 
Żyję tylko dla chłopców, to Oni trzymają mnie przy życiu, abym coś zjadła, by nie opaść z sił. Sama nie wiem, czy to, jakie będzie nasze życie zależy od przeznaczenia czy tego, jak pokierujemy naszym losem. Jeśli to nie przeznaczenie, to pomimo tego, że jestem inteligentną osobą, źle pokierowałam etapami w moim życiu. W związku, w którym jestem, stałam się ofiarą przemocy domowej. Oczywiście, nie od razu było źle, zaczęło się niewinnie od podniesionego tonu, wyzwiska, popchnięcia, aż po latach do bicia, ubliżania wulgarnymi słowami, wyganiania z domu w środku nocy. 
Często płaczę nad zmarnowanym swoim życiem, tak bardzo żałuję lat, które minęły mi bezpowrotnie, myślę, że już nic dobrego mnie nie spotka, już za późno! Nie mam przyjaciół, znajomych, sama, ciągle sama. Nigdy nikt nie mógł mnie odwiedzić, ani ja nigdzie wyjść - to chora zazdrość spowodowana alkoholem. Nawet gdy wyglądam przez okno, aby popatrzeć na ludzi, to jestem wyzywana, a ja po prostu tęsknię za ludźmi, za normalnym życiem. Oddałam temu człowiekowi całe swoje życie, młodość, a co dostałam? Nie chcę wiele, wystarczyłoby dobre słowo, ale na odbudowanie relacji między nami już za późno, nie potrafię zapomnieć zła, którego doświadczałam przez lata. Wiele razy przebaczałam i wierzyłam, że będzie lepiej. Niestety, nie zmieniało się nic. 
Będę próbowała się nie poddawać, może się uda, nie wiadomo, co los dla mnie przygotował, mam nadzieję, że lata chude zamienią się w tłuste!