sobota, 24 maja 2014

21.05.2014r.

W ciemnościach wsłuchuję się w tykający zegar na ścianie. Znów wykręcili mi korki. Dzieci śpią spokojnie. Dobrze, że rano szybko robi się jasno i nie potrzeba światła, aby przygotować chłopców do szkoły. Jestem zmęczona. Dziś przed przyjazdem nauczyciela, z Krystkiem byłam po gałęzie na opał. Po południu miałam wizytę straży leśnej. Ktoś doniósł, że kradnę drewno. Co za rodzina, nie mają odrobiny współczucia! Najpierw okradli mnie z opału, a teraz skarżą! Pan ze straży nie znalazł podstaw, aby mnie ukarać, a nawet pozwolił zbierać chrust, bo to tylko patyczki, ale czułam się niekomfortowo. Nie dość, że przepili podarowaną nam żywność, to odzierają z godności! Choć nieraz jest mi ciężko, to dla dzieci będę silna, niech mnie zawsze widzą uśmiechniętą!
Zegar tyka, patrzę w okno, noc nie jest bardzo ciemna. Chciałabym pospać, może dziś się uda. Jednego zamknęli, to teraz drugi, braciszek, obija się pijany po ścianach, przewraca butelki, słyszę odgłos deptanych puszek po piwie... Oby do rana, może jutro będzie lepszy dzień!

20.05.2014r.

Inaczej wyobrażałam sobie spokojne życie. Do niedawna myślałam, że będę korzystać z życia jak każdy normalny człowiek. A tymczasem godzinami wpatruję się w sufit, każdy dźwięk, nawet cichutki, słyszę ze zdwojoną siłą, kłopoty ze snem nasilają się z dnia na dzień, euforia na przemian z przygnębieniem. Wiem, że potrzebuję czasu, aby uporać się sama z sobą, tylko od czego zacząć? 
Nie żałuję ani jednego słowa, gdybym miała zeznawać jeszcze raz, dołożyłabym więcej szczegółów. Sam jest sobie winien, nigdy nie myślał o tym, co czuję, jak bardzo mnie krzywdzi... Będzie miał czas na przemyślenia. Nie sądzę jednak, aby potrafił wyciągnąć jakiekolwiek wnioski, ale to nie mój problem. Najważniejsze, że najbliższe dwa miesiące nie będziemy go oglądać! A chłopcy nigdy nie byli tacy spokojni, jak teraz!

17.05.2014r.

Dziś pół dnia przepłakałam, dużo rozmyślam i zrozumiałam, że jego rodzina nie da mi spokoju. Znowu wykręcili mi korki od prądu, na wycieraczkę podłożyli zabitego ptaka w reklamówce. Gdy chcę wyjść z domu, to ze stresu trzęsę się i pocę. Śmieją się ze mnie, wieczorem chodzą pod oknem. Modlę się co dzień, aby jak najszybciej wyremontowali to mieszkanie, bo teraz problem jest w otoczeniu. Tu mieszkają jego trzej bracia i trzy siostry ze swoimi rodzinami, to spora gromadka. Ja jestem sama. W razie, gdyby mi się coś stało, to nikt by mi nie pomógł. Możemy liczyć tylko na siebie. Nawet dzieci są szykanowane - Szymuś płakał, że pan z góry (chodzi o sąsiada mieszkającego nad nami) przebił mu piłkę, a on uwielbiał grać. Komentarz jest tu zbędny. To nie są normalni ludzie. Nie chcę nawet myśleć, do czego się jeszcze posuną. Wciąż pytam Boga, dlaczego oni mnie tak nienawidzą? Przecież nic im nie zrobiłam...

16.05.2014r.

Mija czwarty dzień ciszy, dzieci są spokojniejsze, nie pytają o ojca. Gdy był, to modliłam się, aby go w końcu zamknęli, że będę mogła swobodnie poruszać się po domu, wyjdę na spacer, ale tak nie jest. Nie potrafię odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości. Choć cieszę się, że wreszcie odpowie za moje cierpienie, za wiele lat katorgi, to jednak mam poczucie winy, wstydu przed ludźmi. Patrzę zza firanki na sąsiadów i zastanawiam się, co o mnie myślą, czy mi współczują, czy obarczają winą. Sama nie wiem, co myśleć, jak się zachować, czy wyjść, czy lepiej nie. Jestem zbyt wrażliwa, za bardzo się wszystkim przejmuję. Chciałabym móc wyrobić w sobie większe poczucie własnej wartości, bardziej w siebie uwierzyć. To trudne po wielu latach niskiej samooceny. Dzieciom tłumaczę, że zawsze trzeba być sobą, żeby swoim zachowaniem nie krzywdzić drugiej osoby - a ja jestem sobą tylko wewnątrz, ale okazać tego nie potrafię. 

czwartek, 15 maja 2014

14.05.2014r.

Podobno po burzy zawsze wychodzi słońce. Może ta burza w moim życiu w pewnym stopniu mi pomoże, choć niezamierzona, to myślę, że popchnie do przodu sprawę związaną z otrzymaniem mieszkania. Ale do rzeczy, bo nie wiecie, co oznacza ten wstęp.
Mąż od trzech dni jest w areszcie, znów mnie pobił. Jestem w fatalnej kondycji fizycznej i psychicznej. Dużo się działo, zrobienie obdukcji, długie, wyczerpujące zeznania, jeden wielki mętlik w głowie. Nie mogę się pozbyć poczucia winy, jakbym zrobiła coś złego - a to przecież on mnie krzywdził! Może to syndrom ofiar przemocy?
W domu panuje dziwna cisza. Nie będzie łatwo się do niej przyzwyczaić. I wcale nie śpię spokojnie, mam wrażenie, że zaraz wróci do domu i zrealizuje swoje groźby wobec mnie. Ale przecież jestem silna - muszę to to sobie wmawiać. Zrobiłam już tak wiele, aby skończyć tę gehennę, więc musi być tylko lepiej. Może nie tylko słońce, ale i tęcza rozjaśni niebo!

środa, 14 maja 2014

9.05.2014r

Życie to ciągła walka. Ręce opadają, gdy patrzę na bałagan, porozrzucane przedmioty po domu, czego szukali te pijaki, pewnie czegoś, co można by spieniężyć na tanie wino. Czuję, że brak sił na tę nierówną walkę, to robienie mi na złość na każdym kroku. Wybawieniem dla nas jest tylko otrzymanie mieszkania. Nawet nie chcę myśleć, że go nie dostanę. To ostatni dzwonek, inaczej nie wiem, co z nami będzie...
Mamy przecież jedno życie, jedną szansę, nie każdy potrafi ją wykorzystać, nieraz nie ze swojej winy, a niekiedy nie robimy nic na własne życzenie. A ja tak bardzo chcę żyć - ale tak naprawdę, a nie z dnia na dzień. Poczuć smak wolności osobistej, bez prześladowania, znać zapach kwiatów, zobaczyć i poczuć morską bryzę, otworzyć w ciepły dzień okno i najzwyczajniej popatrzeć na świat, poczuć zapach świeżej trawy... Tyle lat same zakazy, to jak więzienie!

czwartek, 8 maja 2014

6.05.2014r.

Mam wrażenie, że chorowanie w mojej rodzinie nigdy się nie kończy. Jak jednemu przechodzi, to drugi się zaraża. Ale tak to jest, gdy się przebywa w jednym pomieszczeniu, zarazki swobodnie się przemieszczają, a i ostatnie dni były chłodniejsze. Naprzeciw okna naszego pokoju rosną duże drzewa. Dziś obserwowałam latające nad nimi bociany, symbol szczęścia. Pomyślałam, że może to dobry omen dla naszej przyszłości, może jednak jeszcze wszystko się dobrze ułoży.

Ostatnie dwa dni, od czasu, gdy był na izbie wytrzeźwień, to nieustanna nerwówka. Jest opryskliwy, robi mi na złość, np. stuka po ścianach, odkręca wodę, aby więcej płacić, wywala wszystko pod nogi, abym sprzątała po nim, wykręca żarówki itp. Można by wymieniać wiele, ale po co. Najgorsze, że znalazł mój pozew. Nie spodziewałam się tego, był dobrze ukryty. Wyśmiał jego treść, ale się nie przejmuję. Nie chciał oddać, schował, ale jak go nie było, znalazłam. Ale byłam załamana, płakałam ze złości, myślałam, że go nie znajdę, że go zniszczył. Gdybym miała resztę dokumentów, to bym zaniosła do sądu. Przecież to chore, aby nosić wszystko przy sobie z obawy przed kradzieżą, utratą.


Chłopcy uzbierali trochę puszek aluminiowych, butelek. Sprzedaliśmy objazdowym złomiarzom, kupiliśmy dwa mleka i trzy chleby, a to przecież początek miesiąca. Oszczędzam, jak się da. Wiele produktów na świecie się marnuje, ludzie powinni mieć większą świadomość, że mogliby się przyczynić innym, przekazując swoje nadwyżki żywności czy też innych rzeczy. I wcale nie mam na myśli tylko siebie, swojej sytuacji. Jest wiele potrzeb i ludzi w trudniejszym położeniu, niż moje. Proszę pomyśleć o ciężko chorych, samotnych. Ja mam dzieci i zdrowe ręce, i choć rzeczywistość często mnie przerasta, to i tak Bóg jest dla mnie łaskawy.

3.05.2014r.

Wczorajszy dzień był cichy, bez nerwów, awantur. Czytaliśmy książeczki, dzieci spokojnie się bawiły, a ja miałam nadzieję, że po tym, co zrobił, to posiedzi w areszcie dłużej. Ale nie – zjawił się po 22-giej, zadowolony, jakby nic się nie stało. Przecież udostępniłam policji nagrania, jak mnie traktuje, poniża przy chłopcach, przecież widzieli moje sine oko, podrapania na ciele, groził, że mnie zabije…! Dziś pije w najlepsze, poszedł na festyn z bratem, pewnie znów nie zmrużę oczu… A już myślałam, że przez kilka dni odpocznę, wyśpię się za wszystkie dni. Co to za prawo?! Nawet na 24 godziny go nie zatrzymali! Może  jakby mnie połamał, to mieliby argument. Sprawca ma lepiej, niż ofiara, to niesprawiedliwe!

środa, 30 kwietnia 2014

30.04.2014r.

Kwiecień nie był dla nas zbyt łaskawy, może maj przyniesie więcej radości, wiążę z nim wiele planów, zmian w naszym życiu. Z każdym rozpoczynającym się miesiącem budzą się we mnie nadzieje na lepsze jutro, bo mam już dość ciągłego strachu, bycia traktowaną jak śmieć. Nieraz sama myślę, że jestem nic nie warta, ale to przez to, że wiele lat wmawiał mi to ten oprawca w skórze człowieka.
Przez cały tydzień pił, wyzywał, pluł na mnie, odgrażał się. Wczoraj i przedwczoraj była policja, udawał, że nie awanturuje się, a jak pojechali, to mnie wyśmiał, szarpał za włosy, uderzył w twarz, mam zasinione pod okiem. Nienawidzę go. Nie martwi się, że nie ma na chleb dla dzieci, a na wino mają alkoholicy. Narobię się przy dzieciach i jeszcze po pijakach muszę sprzątać. 
Wczoraj udało mi się po kryjomu nagrać jego wyzwiska. Nie ma tego zbyt wiele, bo jest bardzo czujny. Wpadłby w szał, jakby się dowiedział. Przy najbliższej okazji pokażę nagrania dzielnicowemu, bo świadków żadnych nie będzie. Nikt nie stanie w mojej obronie. Tu nadal jest aktualny stereotyp, że kobieta ma się podporządkowywać, że jak jest bita, to pewnie zasłużyła. Ale ja wytrzymam, nadejdą lepsze dni!

29.04.2014r.

godz. 20.34
Ostatnio mało piszę, jestem w nienajlepszej formie, ale myślę o Was wszystkich. Wiem, że jesteście myślami ze mną, mam świadomość, że każdy ma swoje problemy, że każdy z nas dźwiga swój krzyż, mój swoją wagę ma niemałą, ale dzięki Wam lżej kroczyć przez życie. Cieszę się, że mam tyle przyjaciół - wirtualnych, ale jesteście! I choć Was nie znam, to jesteście dla mnie ważni, mam nadzieję, że ja dla Was też!
Wstyd mi, że nie piszę o rzeczach miłych, przyjemnych, o radości z życia. W moim życiu po prostu nie ma nic pozytywnego, poza moimi chłopcami. Nie wiem, czy chcecie czytać o smutnej wciąż i nieszczęśliwej kobiecie, może to Was zasmuca, a tego bym nie chciała. 
Szymuś nadal choruje, jest markotny, budzi się często, ale jestem przy nim. Mamą będzie miał zawsze, mam nadzieję, że długo, że zdrowie pozwoli być z synami, bo nikt nie zna dnia i godziny, Boże, bądź z nami!

niedziela, 27 kwietnia 2014

26.04.2014r.

godz. 10.08
Przez ostatnie dwa dni zmagam się z bólem kręgosłupa. Synek nadal chory, mam zwykły syrop na gorączkę, ale mu nie przechodzi, wręcz doszedł brzydki kaszel.
Wczoraj naprzeciw mojego okna postawiono duży krzyż, niedługo majówki będą przy nim śpiewać. Choć nie będę mogła wyjść, to będę blisko, ważne, aby uczestniczyć duchem. 
Jutro dla nas, Polaków, niezwykłe przeżycie. Nasz Papież, niezwykły człowiek, zostanie Świętym.
Byłam blisko Papieża na pielgrzymce. Chodziłam do zawodówki, gdy przyjechał do Częstochowy. Wspaniałe wspomnienia! Wszyscy będziemy oglądać jutrzejszą kanonizację.
W domu napięta atmosfera. Nie wiem, czy powiedzieć, że złożę pozew w najbliższych dniach. Bardzo się boję reakcji... Może lepiej nie mówić - zawsze lepiej pospać choć 3-4 godziny, niż wcale. Od rana mam spokój, gdzieś polazł. 
Mam sporo prania, a jestem taka słaba, szczególnie pościel dzieci, przepocona od gorączki...
Chłopcy zobaczyli reklamę Pomysł na soczystego kurczaka, chcieli, abym im to zrobiła na obiad. I jak im tu wytłumaczyć, że musimy mieć przede wszystkim na chleb. Sam chleb na miesiąc to prawie 400 zł. Chciałabym zrobić im coś na ciepło, ale nie mam. Jest chłopcom przykro, ale rozumieją. Mam wyrzuty sumienia, jestem nienajlepszą mamą.
W dodatku Krystek chce jechać na wycieczkę szkolną, oczywiście ze swoim kolegą. Ale koszt to ok. 400 zł z kieszonkowym. Kogo na to stać, ten zwiedzi Warszawę. Ale marzenia można mieć, a nawet powinniśmy marzyć, przenosimy się wtedy w lepszy świat, rozwijamy wyobraźnię, jesteśmy szczęśliwi... To jedyna rzecz, której nikt nam nie zabroni!

23.04.2014r.

Godz. 19.39
Z samego rana byłam z najmłodszym synem u lekarza, gorączkował przez noc, ciężko oddychał, ma cieknący katar. Lekarz uznał, że to na tle alergicznym, wypisał leki. Przy okazji poprosiłam o zrobienie mi podstawowych badań, zrobiono mi ekg, pobrano krew, ciśnienie miałam zbyt wysokie. Ekg powtórzą za tydzień, bo dzisiejsze wskazywałoby na arytmię, muszą mieć pewność. Na osłabienie mam kupić lek. Czekając w kolejce strasznie się pociłam, co u mnie jest rzadkością. Było sporo ludzi, czułam ich wzrok na sobie, pewnie rozmawiali o mnie, dziwnie patrzyli... Może mi się wydawało, ja źle się czuję w większym gronie, odczuwam zagrożenie. Mam nadzieję, że kiedyś to przejdzie.
Chłopcy prawie usypiają, a ja czekam, co się wydarzy...

22.04.2014r.

godz. 19.34
Kiepsko się czuję, coraz więcej stresu, nie mam na nic sił, ciężko mi cokolwiek robić, wszystko jakieś szare i smutne, może mam depresję? Maluchy znów kaszlą i kichają, aby na oskrzela nie przeszło...
Patrzę na drzewo za oknem, niedawno jeszcze nie miało pąków, a teraz tak zielono, jakby ktoś dywan rozwinął. Chciałabym wyjść i iść przed siebie, nieważne dokąd, wypocząć, zapomnieć o całym złu tego świata, nie myśleć o wyzwiskach, które bardziej bolą psychicznie niż ból fizyczny. Wokół siebie mam ludzi, którzy piją, są wulgarni, wręcz prymitywni, jak patrzę na nich, to myślę, że może ze mną jest coś nie tak? Może to ja nie potrafię się do reszty dostosować? Nie, to niemożliwe, to ja jestem w niewłaściwym miejscu! Jeszcze potrafię odróżnić dobro od zła, racjonalnie myśleć.
W sobotę sprzątaliśmy grób Marlenki, zapaliliśmy znicz... To wciąż boli, to była moja ukochana córeczka, śliczna, uśmiechnięta, taką ją pamiętam!

wtorek, 22 kwietnia 2014

21.04.2014r.

godz. 17.50
No i tegoroczna Wielkanoc minęła. Tradycyjnie byliśmy w kościele, jak zawsze. Święta mieliśmy takie, jak zwykle. Ja i piątka synów, dwaj najstarsi spędzali ze mną mniej czasu, bo mają swoich kolegów. Ja, poza mszą, cały czas w domu. Oczywiście, pijaki piją, dla nich to norma, dwadzieścia lat to obserwuję. Nigdy nie mieliśmy prawdziwych Świąt. Teraz leży, śmierdzi najtańszym winem, jak się obudzi, pójdzie chlać. Wczoraj się wydzierał, dziś już nad ranem, przed piątą, wszystkich pobudził. Prosiłam, żeby choć dzieci nie musiały słuchać, jak mnie wulgaryzmami obrzuca, to mi powiedział, że niech słyszą, jaką matkę mają, że mi zakłada sprawę za pomówienia. Powiedziałam mu, żeby sam poszedł na terapię, bo jest chory. Twierdzi, że nie jest alkoholikiem, oszukuje sam siebie. Jak będzie na samym dnie, może zrozumie, jak zmarnował życie swoje i najbliższych!

godz. 19.52
Wyszedł, teraz szybko posprzątam i wywietrzę. Pomimo, że smutne były te świąteczne dni, to wewnątrz jestem taka radosna, uduchowiona. Od chwili, kiedy usłyszałam w telewizji, jak pewien brytyjski ksiądz pięknie wykonał pieśń Alleluja L. Cohena, to bez przerwy ją nucę. Zaśpiewał to tak pięknie, perfekcyjnie, że bardzo bym chciała móc słuchać i słuchać... Bardzo lubię tego typu muzykę, refleksyjną, nostalgiczną... może dlatego, że jestem romantyczką i wrażliwą osobą.

19.04.2014r.

godz. 10.45
Dwa ostatnie dni były bardzo nerwowe. Po mojej wizycie u wójta stał się nadmiernie podejrzliwy, powiedział, że będzie mi utrudniał każde moje poczynania, wyzywa okropnie. Czuję się zaszczuta z każdej strony. Jego pijany brat mnie nawyzywał, nie życzę tego nikomu. A po Świętach będzie jeszcze gorzej, po Świętach złożę pozew. Co zrobi, jak go przeczyta, nie wiem. Pewnie będzie układał plan, jak mnie skompromitować. 
Dziś pójdziemy poświęcić pokarmy. Nie ma tego wiele, ale nie to jest najważniejsze. Życzę wszystkim zdrowia, abyście rodzinnie spędzili Święta i wypoczęli, oby Wam się spełniły marzenia, zostańcie z Bogiem!

czwartek, 17 kwietnia 2014

16.04.2014r.

godz. 19.52
Wczoraj byłam spięta, denerwowałam się przed dzisiejszym spotkaniem w sprawie mieszkania (bo okazuje się, że nie wszystko stracone i że mam szanse na mieszkanie od gminy!). Ale choć jestem zmęczona, to jednocześnie zadowolona, bo będzie dobrze! Wójt jest po mojej stronie, przekonał się, że naprawdę trzeba nam pomóc. Będzie lokal, jeszcze trochę cierpliwości, za miesiąc powinni ukończyć remonty. Wlał mi w serce dużo otuchy, myślę, że to porządny człowiek!
Wiele też się dowiedziałam - proszę sobie wyobrazić, że ten mój chłop był w gminie i nagadał bzdur, że u nas zgoda, że już nie chcę się wyprowadzać. Ale się na nim poznali. Toczy się przeciw niemu sprawa, akta są w prokuraturze, chcą odwiesić mu wyrok, biorą też pod uwagę leczenie odwykowe. Nic mu nie mówiłam, bo wpadłby w szał, a chcemy mieć spokój przez Święta. Poza tym nie pokazuje się wrogowi swoich kart! Oddycham spokojnie!

wtorek, 15 kwietnia 2014

14.04.2014r.

godz. 22.26
Gdy nadchodzi noc, a dzieci śpią, to kłębią się w mojej głowie różne myśli, przemyślenia, cała filozofia świata, gdy patrzę na te cztery ściany, wsłuchuję się  w tą ciszę przed burzą. Zrozumiałam dziś, że muszę liczyć sama na siebie, że nikt za mnie nic nie zrobi. Boli tylko, że liczyłam na pewne osoby i zawiodłam się. Chodzi o pewnego rodzaju protekcję, choć może to niewłaściwe określenie. Deklaracji pomocy w walce z gminą o mieszkanie było wiele, a jak trzeba zmierzyć się z problemem, wspomóc, to nikt nie ma czasu i możliwości. Może nie chcą się narażać, może wiedzą coś więcej. Ale ja też mam swój honor i nie będę nikogo niepokoić i zajmować swoją osobą. Póki sił, póty nadziei!

13.04.2014r.

godz. 21.28
Odnalazła się czarna owca. Ponoć był na wytrzeźwiałce, bo ubliżał komuś pod sklepem. Dobę mieliśmy spokój. Dziś pewnie nadrobi, na izbie nie miał się na kim wyżywać, a w domu można bezkarnie. Dzieci śpią, mimo odgłosów balangi za ścianą. Nie miałam chleba na kolację, zrobiliśmy kopytka. Jest ciężko, ale wtedy rozmawiamy o naprawdę głodujących dzieciach, to bardzo przykre, a chłopcy cieszą się z tego, co mają, oby zdrowym być!

godz. 22.02
Była u nas pani kurator na wywiadzie. Powiedziałam, że pije, nadal mnie dręczy. Powiedziałam, gdzie jest, ale nie poszła porozmawiać z nim. Była w sprawie mieszkania dla mnie u wójta, ale konkretnej odpowiedzi nie otrzymała. Prawdopodobnie w środę będę u wójta, nie dam się zwodzić, muszę dostać szczerą odpowiedź - tak czy nie. Tak dłużej żyć się nie da, to odbija się na moim i chłopców zdrowiu. Powinniśmy cieszyć się życiem, czerpać z niego, a nie przeczekiwać je.

12.04.2014r.

godz. 18.03
Sobota powoli mija. Jeszcze tylko wykąpać dzieci. Zrobiliśmy śliczną palemkę, bo jutro ważny dzień. Dzieci zawsze robią same, bo kupne nie mają takiego uroku, a poza tym w każdym listku, kwiatuszku, bazi zostawiają swoje życzenia, nawet mi ich nie zdradzają. Nie wiem, gdzie podziewa się ich ojciec, od wczoraj nie wrócił. Niby nie obchodzi mnie to, ale nie życzę mu źle, choć tyle krzywdy mi wyrządził. Chłopcy nie pytają o niego, mamy spokój.

piątek, 11 kwietnia 2014

11.04.2014r.

godz. 19.32
Pogoda sprzyja nostalgii, smutkowi i ogólnie nie najlepsze samopoczucie. Oglądam pęcherze na dłoniach, to od prania w wannie, a dziś miałam dużą przepierkę. Od rana nie miałam przyjemności widzieć tego typa. Przepraszam, jeśli kogoś obrażam swoim słownictwem i ironią, ale nieraz po prostu tak muszę, jestem tylko człowiekiem, ale choć mi ciężko, to staram  się myśleć pozytywnie. Powtarzam sobie, że jak doszłam tak daleko, to dam radę, meta blisko!

godz. 20.25
Niedługo Wielkanoc, większość z Was myślami pewnie jest już przy świątecznym stole, z rodziną, bliskimi. Ja zawsze jestem w każde Święta tylko z chłopcami. Nikt nas nie odwiedza, ani my nigdzie nie wyjeżdżamy. Lubię patrzeć, jak ludzie się jednoczą, wspólnie jedzą, śmieją się. Patrzę w ekran telewizora i marzę, że i u mnie też tak kiedyś będzie. Jak będę na swoim, zrobię wszystko, aby się spełniło!

czwartek, 10 kwietnia 2014

10.04.2014r.

godz. 22.08
Boję się wychodzić z domu. Chciałam tylko kupić chleb. Ludzie są źli, siedzą pod sklepem i obgadują. Pijane kobiety przewróciły mnie na betonowej posadzce, to znajome mojego męża, bałam się, że mnie pobiją. Wyrwałam się, a wszyscy śmiali się, że płaczę. Upokorzyli mnie. Sklepowa udała, że nic nie widziała. Czy ja jestem niewarta szacunku? Nikomu nie zrobiłam nic złego, a z każdej strony cios. Już nieraz nie ma siły. Życie, choć piękne, tak kruche jest, wystarczy chwila, by stracić je!
Prawie cały dzień nie mogłam się uspokoić, a i nocy pewnie nie prześpię. Moje życie, mam wrażenie, że to jedna wielka porażka, walka z wiatrakami. Nie uważam się za lepszą od innych, ale nieraz myślę, że ludziom brakuje empatii, zwykłego człowieczeństwa, a i czasem rozumu. Przerażające jest to, że tak im jest dobrze!

środa, 9 kwietnia 2014

9.04.2014r.

godz. 16.14
Dzisiaj zimno, ale trochę ogrzałam dom. Nie piszę zbyt wiele, bo nadal źle się czuję, a na dodatek zmokłam. Wczoraj nic nowego, jak zwykle wyzwiska, porozrzucane butelki, pety. Miał pretensje, że nie ma kawy, mięsa do obiadu. Jak my sami nie jemy, bo za co kupić. O Świętach nawet nie myślę, nie zrobię zakupów. Oby zdrowie było, to przecież czas refleksji, modlitwy, to nas cieszy!

Dziś  piją u brata, klną na cały blok, wyzywają się nawzajem, jeden drugiemu za dużo wypił, co za ludzie! Brak słów, jak nisko można upaść!

godz. 18.53
Mam duszności, zbliża się noc, więc to przez strach, ciężko mi się oddycha. Chłopcy szykują się do spania, jeszcze tylko poczytam książkę, lubią słuchać, a ja błądzę myślami, nasłuchuję, czy czasem nie wlecze się dopity lub, co gorsze, niedopity, bo wtedy szuka nie wiadomo czego, ale trzeba to przetrwać.

8.04.2014r.

Położyłam się i patrzę przed siebie, na wędrujące, szare chmury. Chcę trochę odpocząć, od rana chwili wytchnienia, najpierw jeden nauczyciel, potem drugi, a i inne obowiązki na mojej głowie. Dzisiejsza noc ciągnęła się, jakby końca miała nie mieć. Nie mogłam ani leżeć, ani siedzieć, bardzo dokuczał mi żołądek. Staram się nie okazywać bólu, aby chłopcy się nie martwili. Dziś poczytam im książkę "Tajemniczy ogród", w sam raz dla nich. Do zamknięcia sklepu spokój!

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

7.04.2014r.

godz. 6.07
Na dworze już jasno, od dawna nie śpię. Niewygodna pozycja to znów ból karku - nie da się wyspać na siedząco. Już było po północy, gdy usnął. Myślałam, że do rana da mi spokój, ale nie byłby sobą, gdyby nie zaczął drzeć się i wyzywać. Jak ja go nienawidzę! Boże, wybacz mi, to ciężki grzech, ale ja nieraz nie daję rady. Co dzień mi grozi, wymyśla coraz to innych facetów, z którymi według niego się spotykam. Przeraża mnie to, że nieraz mam ochotę go udusić, jak śpi... Ale potrafię myśleć racjonalnie, muszę pamiętać o dzieciach, kto by się nimi zajął. To prawda, że słowa bolą bardziej. Chciałabym, żeby kiedyś i jego ktoś tak potraktował jak on mnie, może wtedy zrozumiałby, co miałam z życia, jak bardzo mi je zmarnował! Twierdzi, że chcę rozdzielić rodzinę  - przecież dawno już nie ma nawet namiastki domu, rodziny! Tu trzeba się ratować, dzieci zasługują, aby mieć spokój, normalne dzieciństwo!

godz. 19.24
Dzień powoli mija. Jestem osłabiona, coraz gorzej znoszę te nieprzespane noce, wysłuchiwanie wyzwisk, a przecież przy dzieciach mam sporo pracy. Nie byliśmy dziś nazbierać opału, dziś nie miałam siły. Może jutro będę czuła się lepiej. Na szczęście chłopcy są już zdrowi, tylko Szymuś bladziutki...
Czy dziś odpocznę? Tego nie wiem. Wstyd mi, że tak się żalę, ale lżej mi, gdy wyrzucę to z siebie. Wiem, że inni mają ciężej. Jestem ziarenkiem w piaskownicy zła, tylko okruchem!

6.04.2014r.

godz. 7.40
Dzień wita nas chmurami i chłodem. Od ranka bardzo źle się czuję, jestem osłabiona, paznokcie same mi się łamią. To anemia, mam ją często, muszę znów wziąć receptę.
Noc nie była spokojna. Dzieci na szczęście spały, nie obudziły ich pijackie jęki. Pół nocy wył i bełkotał sam do siebie, może wątroba go bolała. Szukał czegoś po szafkach w kuchni, stukał, wywalał na podłogę. Już posprzątałam, póki maluchy śpią.
Zawsze rano robię w głowie plan dnia, choć najczęściej nic nie układa się tak, jak zaplanuję, bo w tym domu wszystko może się zdarzyć. Chciałam pójść do kościoła, zawsze chodzimy na 12-tą, ale chłopcy jeszcze całkiem nie wyzdrowieli. Myślę, że wielkiego grzechu mieć nie będę, zdrowie najważniejsze.
Nocą rozmyślałam o etapach mojego życia, to smutne, normalni ludzie mają co najmniej kilku przyjaciół, znajomych ze szkoły, pracy, życzliwych sąsiadów, a ja przez te wszystkie lata  byłam sama, duchowo oczywiście. Jestem z tym człowiekiem ponad 20 lat , a tak naprawdę w ogóle się nie znamy, nigdy nie rozmawialiśmy tak normalnie, nigdy mnie w niczym nie wspierał, nawet po śmierci córeczki przy jej grobie nie byliśmy razem. Każde z nas cierpiało po swojemu, tak, jakbyśmy żyli w dwóch różnych światach, fizycznie niby razem, ale poza tym wielka przepaść. Na pewno nie jesteśmy przysłowiowymi dwiema połówkami jabłka. Nic nas nie łączy prócz dzieci, jesteśmy tak różni, czemu los nas połączył?
Może moim zadaniem było go zmienić, ale nie potrafiłam, bo go nie poznałam, bo sam tego nie chciał. Dwoje ludzi, dwie różne tragedie!

godz. 17.46
Codzienność, dla każdego z nas to coś innego. Dla jednych to praca, rodzina, wspólny posiłek, dla innych zmagania z chorobą, walka o każdy oddech, to modlitwa, która pomaga przetrwać, szczególnie wtedy, gdy wykorzystaliśmy wszystkie możliwości. Gdy mamy dobre, udane życie, gdy najbliżsi nas wspierają, to cieszy nas ta codzienność, jaka by ona nie była, bo wiemy, że razem damy radę. Ale gdy jesteśmy osamotnieni, to brakuje nam wiary, mały problem urasta do ogromnych rozmiarów, często nie możemy znaleźć wyjścia z różnych sytuacji. Tak jest ze mną. Sama ze wszystkim nie dam sobie rady, ale myśl, że tylu dobrych, szczerych ludzi wierzy, że nam się uda, dodaje mi siły. Czuję energię, którą mi przesyłacie, muszę tylko nauczyć się ją czerpać, a będzie lepiej!

sobota, 5 kwietnia 2014

5.04.2014r.

godz. 8.06
Ranek dziś był zimny, był przymrozek. Póki maluchy spały, naniosłam opału. Trzeba nagrzać wody do prania i mycia. Teraz bawią się samochodzikami. Kaszlą. Kupiłam syrop prawoślazowy, jest dużo tańszy od tych reklamowanych i co ważne - skuteczny!
Wschód słońca był piękny. Nie spałam, gdy z widnokręgu czerwona kula przesuwała się na bezchmurne niebo. 
Pijaki jeszcze śpią, słychać jak charczą i chrapią. Nie było czym oddychać, trzeba było wietrzyć. Tacy niczym się nie martwią, żyją chwilą. Trochę mi żal takich ludzi, tak wiele tracą...

godz. 15.54
Jak niewiele potrzeba, aby choć na trochę zapomnieć o przykrościach, o fizycznym bólu - to uśmiechy na buźkach moich małych mężczyzn. Czują się już dużo lepiej. Wczoraj dokupiłam leki. Będzie dobrze. Cały czas jestem przy nich, boją się, że gdybym wyszła, to ich tata mógłby pijany przewrócić się na nich lub oparzyć papierosem. Na razie go nie ma, ale nigdy nie wiadomo, kiedy się wtoczy.

godz. 18.16
Ja o mało co a oberwałabym butelką po piwie, naprawdę dzieliły mnie centymetry od poranienia! Kłócił się z bratem i to on miał mieć tę butelkę na głowie - w nieodpowiedniej chwili weszłam zrobić herbatę. Przecież nie możemy pół dnia nie jeść i nie pić, bać się wyjść z pokoju, bo pijaki są. Ja często trzymam mocz, bo boję się go rozzłościć skorzystaniem z toalety, czekam jak wyjdzie lub uśnie, a i wtedy na palcach chodzę - jak go coś obudzi, jest nieprzewidywalny! Och, życie...

godz. 20.15
Coraz częściej myślę o upływającym czasie, dzieci rosną, lata mijają, mam mało czasu a chciałabym jeszcze coś zrobić dla siebie, coś osiągnąć, mam trochę marzeń i co najważniejsze-ambicje, pójść do szkoły, założyć sukienkę, od wielu lat nosze tylko spodnie, opalić się latem, po prostu poczuć się człowiekiem, kobieta, marnuje godzinę za godzina, dzień za dniem a przecież młodość dawno minęła, chcę zdążyć, żyjemy tylko raz! 

piątek, 4 kwietnia 2014

4.04.2014r.

Wiosna ma smak tęsknoty - taka refleksja, czekamy na coś lepszego, nowego w życiu, tak jak trawa, która swą zielenią, świeżym kolorem i zapachem napawa nas nadzieją, tak i ja czekam jak ta roślinka, aby wzrastać ku słońcu!

Do wieczora mamy spokój. Po powrocie od pani psycholog miałam sporo pracy, trzeba było uprzątnąć - przepraszam za wyrażenie - zarzyganą łazienkę, było też trochę szkła, wnętrze lodówki zdemolowane, połamane plastiki... Ale najważniejsze, że nie było sprawcy. Zależy mi tylko na ciszy, zdrowiu dzieci, wszystko inne można kupić lub obyś się bez czegoś. Wieczór chłodny, wczoraj w pokoju mieliśmy cieplej, nie miałam już siły iść po chrust, jutro napalę. Poza tym nie chcę zostawiać chłopców samych, a ze mną nie mogą iść, bo cała gromadka gorączkuje. Pojadły rosołek i oglądają książeczki, Krystek czyta gazetę sportową, a ja zbytnio pewnie nie odpocznę, bo różnie może być. Często myślę, czy ja będę umiała żyć normalnie, czyli normalnym rytmem, bez jego oddechu za sobą... Pewnie minie sporo czasu, aby się zasymilować z samą sobą i otoczeniem... Trzeba się modlić i czekać!

czwartek, 3 kwietnia 2014

3.04.2014r.

godz. 9.18


Noc minęła spokojnie. Wreszcie pospałam kilka godzin. Wrócił nad ranem z opróżnioną butelką, po ósmej poszedł z bratem pod sklep. Dobrze, że ma na tyle honoru i nie przeszkadza, jak przyjeżdżają nauczyciele.
Mój mały pacjent czuje się lepiej. Mnie bolą plecy, jak zasnęłam, to zsunęła mi się poduszka z oparcia fotela i twarda deska spowodowała, że czuję się fatalnie.
Przed chwilą, sprzątając łazienkę, usłyszałam dźwięk tłuczącego się szkła i przekleństwa. Potłukło im się wino na schodach, muszę to sprzątnąć, bo przecież różni ludzie chodzą. 
Dziś zrobię dzieciom naleśniki na obiad, bo szczerze mówiąc, nie mam nic w lodówce.
Ale wyszło słonko i od razu robi się weselej!

godz. 13.59
Dzień powoli przemija, patrzę z głębi pokoju, jak biegają dzieci, dorośli spacerują... Zazdroszczę im tej naturalnej radości, wigoru, bo ja czuję się taka bez życia w sobie. Mały zjadł leki, śpi. Ze szkoły zaraz wróci starszy. Krystian próbuje odrobić zadanie z angielskiego. Niby normalne życie. Niby!

godz. 17.16
Zbliża się wieczór, automatycznie robię się bardziej nerwowa, szybszy oddech, drżenie rąk, ból żołądka, nerwowe wsłuchiwanie się w otoczenie, jak coś zaskrzypi lub stuknie, to mało zawału nie dostaję. Powykręcał korki od prądu i gdzieś polazł. Dziś dzieci nie obejrzą bajki. Dobrze, że długo jest widno na dworze, zimą często siedzieliśmy przy świeczce. Nam prądu żałuje, a jego brat ciągnie z naszego licznika - a płacę ja. Może niedługo się to skończy!

godz. 23.04
Popołudnie minęło spokojnie, promienie słońca ogrzały nam pokój. Nie palę już w piecu, bo nie mam opału. Połowa drewna mi zginęła. Aby nagrzać wodę, zbieramy patyki, szyszki. Radzimy sobie. Za puszki i butelki po pijakach Radzio kupił od kolegi używane rolki, dziś patrzyłam, jak jeździ po chodniku. Krystek wolałby rower. Kiedyś mu kupię!
Pan i władca wrócił, jak tylko zamknęli sklep, więc poszli pić naprzeciwko - ot, taka całodobowa "karczma". Oby do rana!

środa, 2 kwietnia 2014

2.04.2014r.

godz. 15.48
Od rana miałam sporo do zrobienia, najpierw lekarz, potem szybko do domu, bo nauczyciel był, następnie trzeba było jechać wykupić receptę, leki na anginę - duomox plus krople do ucha, tabletki osłonowe, witaminy... Radziowi rozwaliły się buty w szkole na SKSach, kolejny wydatek...

godz. 16.04
Jest cicho, dom jakby zamarł, od rana spokój. Gdzieś polazł, gdy wieszałam pranie. Postałam chwilę na słońcu, gdyby był w domu, to nie mogłabym sobie na to pozwolić.
Zaraz odrabiamy lekcje, no i małemu poczytam bajeczki, bo jak mówi "szybciej wyzdrowieje!"

godz. 22.11
Popołudnie było burzliwe, ale nie w pogodzie, tylko sytuacja domowa była nie do wytrzymania. Moje prośby o ciszę nie trafiały do słaniającego się pijaka. On już nawet zaczął nas mylić, nieraz nas nie rozpoznaje. Teraz na szczęście go nie ma. Gdy w domu jest chore dziecko, to powinien zrozumieć i dać nam spokój. Zniszczył, waląc o ścianę, krzesło. Nie martwił się, że może kogoś z nas zranić. Pewnie nie myślał. Wątpię w to, czy on jeszcze ma czym myśleć, szare komórki już pewnie zniszczył alkohol. 
Chłopcy niedawno usnęli, może ich dziś nie obudzi, może wróci nad ranem... Każda godzina spokoju bezcenna!

2.04.2014r., godz. 5.54

Nie spałam, zawsze czuwam, żeby jak wróci, nie wywalił się na śpiące dzieci i czy nie przywlókł czegoś. Kiedyś przyniósł siekierę, postawił przy drzwiach, bałam się. 
Martwi mnie jedno, a mianowicie to, że jak chłopcy będą kiedyś wracać wspomnieniami do dzieciństwa, to nie uśmiechną się, nie pomyślą, że było fajnie być dzieckiem... Będę próbować wymazać to, co złe, ale się nie da. Wiem to z własnego doświadczenia, zapominamy częściej te miłe zdarzenia, te złe jak korzenie wrastają w pamięć!

wtorek, 1 kwietnia 2014

Dzień minął. Można by powiedzieć, dzień jak co dzień. Niespodziani żadnej nie było, nic dobrego mnie nie spotkało, a może inaczej, przecież samo to, że nic złego nie stało się moim dzieciom, to już jest szczęście - czyli dzień szczęśliwy! Mi nawyrywał trochę włosów, ale to ni, mam ich dużo. Jutro pójdę do lekarza, najmłodszego bolą uszy i gardło. Ja muszę się trzymać dla dzieci, wierzę, że los będzie dla nas łaskawy!

1.04.2014r. godz. 15.19

Cieszę się, że przed przyjazdem pierwszego nauczyciela zdążyłam posprzątać puszki, butelki, pety i wyniosłam mokry dywan śmierdzący moczem. Teraz piją naprzeciwko, słyszę ich głosy. 
Mam strasznie podkrążone oczy, to życie w ciągłym strachu mnie wykańcza...
Na dworze ładna pogoda, patrzę, jak maluchy bujają się na huśtawce. Krystek odrabia lekcje. 
W kuchni ściany są pooblepiane makaronem i sosem, nie smakował mu obiad. Nie mam siły już sprzątać, zebrałam tylko szkła, żeby dzieci się nie poraniły. Na razie śpi. Jak popiorę to resztę sprzątnę, bo jak się wyśpi, to znowu zabroni używać wody, więc nawet herbatę przygotuję za zapas, żeby było się czego napić.

1.04.2014r

Nad ranem obudziło mnie straszne rzężenie. Poszłam sprawdzić. Leżał na środku kuchni i jakby się dusił. Przez chwilę miałam ochotę go tak zostawić, za wszystkie nasze krzywdy, za to, że wczoraj mnie opluł, kopnął. Ale nie potrafię, przecież to człowiek, przewróciłam go na bok. 
Po chwili żałowałam, że mu pomogłam, bo przebudził się, zwyzywał. Patrzyłam na niego z politowaniem, jak tak leżał w w brudnym, cuchnącym moczem ubraniu...

poniedziałek, 31 marca 2014

Wieczór 31.03.2014r.

Każda minuta, godzina to wyścig z czasem, bo gdy jego nie ma w domu, to muszę zdążyć i uprać, i sprzątnąć, odrobić lekcje z dziećmi. Gdy jest w domu, to nie mogę korzystać z wielu rzeczy, bo wszystko jego. Dobrze, że dni coraz dłuższe, bo nie pozwala zapalać światła. Czuję się jak niewolnik, chociaż myślę, że mam gorzej, bo nawet w niewoli wychodzili na spacer.
Dziś chłopcy byli radośni. Dawno się nie uśmiechali. Gdy nie ma ich ojca, to razem coś robimy, malujemy, nawet pomagają mi prać w wannie, bo Frania dawno zepsuta. Krystian lubi pomagać w gotowaniu.
Gdy przyszedł pijak, chłopcy posmutnieli, bo wiedzą, że już nic nie można zrobić, że trzeba chodzić na paluszkach.
Gdy w kuchni chwycił hak, to się przeraziłam. Myślałam, że mnie uderzy, uciekłam na schody. Starszy syn go uspokoił. Potem chciał zabić kotka, maluchy tak bardzo płakały, cudem go wyrwałam, to nasz ulubieniec.
Chłopcy śpią niespokojnie, pewnie coś złego im się śni. Ja też źle się czuję, wpatruję się w drzwi, marzę, żeby go w nich nie zobaczyć!

31.03.2014r.

Wczorajszej nocy prawie nie spałam. Jak zamknęli sklep, to się przywlókł. Było po 22-giej. Wydawało się, że będzie spokój, szybko zasnął. Ale po godzinie zerwał się  i jak zwykle zaczął wyzywać. Byłam naprawdę przerażona, miał szał w oczach, ślinił się. Siedziałam nieruchomo, bałam się. Myślałam, że już wszystko słyszałam, ale on wymyślał takie świństwa, że wstydzę się powtarzać. 
Rano posprzątałam szybko, bo będą nauczyciele. A on poszedł "się leczyć" pod sklep.

Wieczór 30.03.2014

Dzisiejszy dzień był koszmarem. Gdy wróciliśmy z kościoła, to łazienka była zalana i zanieczyszczona odchodami, w kuchni nie było lepiej. Nie wiedziałam, za co się wziąć. Ale to nie wszystko - gdy poszłam po ziemniaki do piwnicy, to oniemiałam, nie było ani jednego, a kupiłam duży worek! Popłakałam się z bezradności. Nie mieliśmy obiadu, a winni pod sklepem.
Jestem zmęczona, głodna, niewyspana... Dzieci wykąpałam, już śpią. Jak wróci pijak, nie wiem, co będzie.

niedziela, 30 marca 2014

30.03.2014r.

Jest przed siódmą rano. Rozpoczął się kolejny dzień. Dziś niedziela, więc pójdziemy do kościoła. Dzieci modlą się tak, jak potrafią, a ja proszę Boga o wiele rzeczy. I nie tylko dla nas te modlitwy, myślę o każdym dobrym człowieku. 
Wczorajszy wieczór dzieci miały spokojny, zdążyłam zrobić kolację, najadły się spokojnie. Chłopców bolą gardła, mam nadzieję, że im przejdzie, bo nie mam leków. Pijak wrócił, jak już spali, więc tylko mi się oberwało.
Teraz dzieci jeszcze śpią, a ja pół siedzę, pół leżę na twardym fotelu. Jest cicho, tylko zaduch się roznosi od tych dwóch pijaków, bo jego brat też dzień w dzień pije i biją się często. 
Co przyniesie dzień? Zobaczymy!

sobota, 29 marca 2014

29.03.2014r.

Obudziłam się przed szóstą. Niebo było bezchmurne, zapowiada się piękna sobota. Bolała mnie głowa i całe ciało - trudno się wyspać na siedząco, to niewygodne. Wczoraj do północy nie mieliśmy spokoju. Wyzywał, trzaskał, czym się da. Wezwałam policję, ale uciekł do brata. Dziś od rana tak samo, już zdążył nas sponiewierać.
Dzieci bały się zjeść obiad, bo darł się okropnie. Teraz śpi, a w domu okropnie śmierdzi oparami alkoholu i jego brudnymi ciuchami. aluchy są na placu zabaw, tylko Krystian zajrzał przed chwilą, czy można wejść do domu, bo jest głodny.
Co my mamy z życia... Szkoda mi dzieci, one nie znają normalności, myślą, że każdy tak żyje. To smutne.

piątek, 28 marca 2014

28.03.2014r.

Szanowni Państwo!
Wiem, że trzymacie za mnie kciuki i dobrze nam życzycie, to dla mnie bardzo ważne i bardzo wszystkim dziękuję! Dziś mój prawnik z ośrodka dokańcza pozew o rozwód. 
Jestem już bardzo zmęczona i wyczerpana psychicznie ciągłymi kłótniami. Gdy dziś wróciłam z synem od pani psycholog, to mąż leżał pijany i krzyczał, że jeżdżę do alfonsów i wyzywał mnie najgorszymi słowami, których wstyd mi przytaczać. Popłakałam się, bo bardzo mnie to rani. Wciąż mi wygraża, poniża...
Ja chcę tylko spokoju i godnego traktowania. Dziś pani psycholog - pani Patrycja - zrobiła mi kawę. Poczułam się ważna, że piję tę kawę z kimś. Od lat nikt mnie nie zaprosił na kawę, a do mnie nikt przyjść nie może...
Boję się, co będzie wieczorem, bo poszedł pić. Myślę, co zrobi, czy będę uciekać po nocy... Próbuję być spokojna, ale nie potrafię. Żyję nadzieją, że się wyprowadzimy, że ktoś nam pomoże. Wierzę w ludzi!

piątek, 21 marca 2014

20.03.2014r.

Drodzy Państwo!
Nasza sytuacja domowa znacznie się pogarsza. W minionym tygodniu byłam zmuszona w godzinach nocnych wzywać policję i pogotowie. Ojciec moich dzieci w upojeniu alkoholowym po raz kolejny wszczął awanturę,  która zakończyła się bójką z synem. Boję się o nasze bezpieczeństwo i jeśli Państwo chcieliby nam pomóc,  to podaję numer konta w fundacji chrześcijańskiej.  Bardzo proszę nam pomóc wyrwać się z domu pełnego przemocy, chcę bezpieczeństwa dla dzieci, wynająć mieszkanie dla godnego życia.  Za każdą pomoc serdecznie dziękujemy!

Chrzescijanska Służba Charytatywna
ul. Foksal 8
00-366 Warszawa
35 1240 1994 1111 0010 3341 5579
tytulem: pomoc dla rodziny Krystiana Wojnickiego z Łabiszewa


wtorek, 11 marca 2014

Prośba

Szanowni Państwo,
dziś zamiast wpisu o mojej codzienności, chciałabym wystosować do Państwa apel o pomoc finansową. Nasza sytuacja jest na tyle zła, że muszę podjąć taką decyzję jak najszybciej i przede wszystkim dla dobra dzieci. Będziemy wdzięczni za każdą złotówkę, która przybliży nas do "normalnego życia". 

Po wielu rozmowach i pismach o przydział mieszkania socjalnego dla nas, po tak wielu obietnicach, ta wymarzona chwila się coraz bardziej oddala. Sam remont ma trwać jeszcze co najmniej miesiąc. Ponadto dopiero teraz dostaliśmy informację, że całe mieszkanie to niespełna 20m2. Tylko tyle na kuchnię, łazienkę i sypialnię dla pięciorga dzieci i dla mnie. Po interwencji pomagających mi psychologa i prawnika dowiedziałam się też, że co prawda jesteśmy brani pod uwagę przy przydziale mieszkań, ale oprócz nas czeka jeszcze bardzo wiele rodzin - w tym z dziećmi dużo bardziej niepełnosprawnymi, niż mój Krystian, np. leżącymi lub na wózkach inwalidzkich. A będą to zaledwie 3 mieszkanka do podziału. Poza tym, jak nam powiedziano, w urzędzie gminy mają wątpliwości, czy dalibyśmy radę pomieścić się w takiej kawalerce w sześcioro.

Doszłam do wniosku, że szanse na otrzymanie mieszkania maleją. Muszę więc wziąć sprawy w swoje ręce. Nie mogę już dłużej przyglądać się bezradnie temu, co się dzieje w domu, nie mogę już dłużej pozwolić, aby dzieci na to patrzyły i coraz bardziej się bały. Szkoła zaczyna sygnalizować, że młodsze dzieci zaczynają robić się coraz bardziej zamknięte w sobie, zaczynają też bić inne dzieci, wracają do domu z płaczem, że się z nich śmieją. Jeśli nic nie zrobię, to młodsze też zaczną mieć takie problemy, jak Krystian. A pani psycholog prowadząca Krystiana wiele razy mi już mówiła, że dopóki Krystian nie będzie miał spokojnego, bezpiecznego domu, to nie uda nam się mu pomóc.

Muszę więc działać. Chcę wynająć małe mieszkanko i wyprowadzić się z dziećmi. Obliczyłam, że poradzimy sobie, jeśli będziemy bardzo skromnie żyć i jak odpadną nam wydatki na opalanie zrujnowanego mieszkania, na rachunki za prąd płacone w nadmiarze, bo mąż i jego brat jak się upiją, zapalają światła w całym domu, włączają telewizor i radio na całe noce po to tylko, żeby zrobić mi na złość i żebym musiała płacić większe rachunki. Oni się oczywiście do niczego nie dokładają, a ja rachunki zapłacić muszę - bo dzieci muszą mieć światło i wodę. Do tego zaoszczędzę kwoty, które muszę co i rusz wydawać na naprawę wyważonych po pijanemu drzwi lub innych zniszczonych sprzętów. A może i jakąś pracę dorywczą znajdę, jak wyprowadzimy się z naszej małej wioski? Może starsi chłopcy znajdą też dorywczą pracę, np. przy roznoszeniu ulotek?

Z comiesięczną opłatą za wynajem poradzimy sobie. Nie dam rady natomiast w obecnej chwili, mieszkając w dotychczasowym mieszkaniu i ciągle ponosząc wyżej opisane koszty, zgromadzić pieniędzy na pierwszy miesiąc wynajmu i na kaucję. Tutaj bardzo Państwa proszę o pomoc. Pomóżcie nam stanąć na nogi. Ja wiem, doskonale rozumiem, że każdemu jest dziś ciężko. Ale to dla nas jedyna szansa.

Będziemy wdzięczni za każdą złotówkę, która przybliży nas do „normalnego życia”. Niestety, dowiadywałam się w pomagających nam fundacjach i nie ma możliwości wynajmu mieszkania za pieniądze wpłacane na subkonta w fundacjach. Dlatego jestem zmuszona prosić Państwa o zaufanie i kierowanie pomocy na moje prywatne konto. Jeśli ktoś z Państwa chciałby pomóc w taki sposób, to bardzo proszę o kontakt na adres e-mail: zcisza@gmail.com, to podam numer konta. Bardzo proszę o pomoc i z góry serdecznie dziękuję!


sobota, 1 marca 2014

28.02.2014r.

Mimo wielu przejść w moim życiu, staram się optymistycznie patrzyć w przyszłość. Całą swoją uwagę poświęcam swoim synom. Dzieci mnie motywują i dla nich będę walczyć o lepsze jutro, o naszą wspólną przyszłość, o godne życie bez strachu o każdą godzinę, o każdy kolejny dzień. Jestem bardzo wyczerpana tym, że muszę się pilnować na każdym kroku, by np. nie zdenerwować męża tym, że wyglądam przez okno, że wyszłam na podwórko po pranie bez poinformowania go o tym, że muszę pokazać mu każdy sms, który usłyszy i włączać telefon na głośnomówiący, by wiedział, kto dzwoni i co mówi. To koszmar nie do wytrzymania. A podałam tylko kilka przykładów prześladowania, jest ich znacznie więcej. Proszę sobie wyobrazić, że gdy zapalam światło po zmroku, aby przygotować np. dzieciom jedzenie, to jestem wyzywana, że "daję sygnały świetlne" komuś. Chodzi oczywiście o mężczyzn. Jego urojenia od lat się pogłębiają. A ja naprawdę nigdy go nie zdradzałam. Od bardzo dawna nie ma między nami pożycia małżeńskiego. Przez ciągłe wyzwiska, ubliżanie mi, stałam się osobą oziębłą, oschłą, liczą się dla mnie tylko dzieci. A potrzeb jest wiele. 
Nasz dochód wystarcza na tydzień życia, resztę pochłaniają rachunki, a gdy chorujemy, jest jeszcze trudniej. Ja staram się oszczędzać na sobie , nie kupuję sobie nic, ani ubrań, ani kosmetyków, choć chciałabym mieć "odrobinę luksusu"... Najważniejsze jest jednak kupić żywność i leki, bo maluchy często miewają infekcje górnych dróg oddechowych. To przez "grzyb" na ścianach, bo choć opalam mieszkanie, to jednak mury są zimne i zawilgocone. Ale uśmiech na twarzach dzieci, gdy patrzę jak się bawią, śmieją radośnie, wszystko mi wynagradza, zapominam o problemach, kłopotach... Oby tylko zdrowie nam dopisywało, bo przecież idzie wiosna, a wraz z nią nadzieja na poprawę naszej sytuacji.

21.02.2014r.

Wiele złego przeszłam w swoim życiu. Nie wiem, czy każdy by to wytrzymał psychicznie. Jako dziesięciolatka bardzo przeżyłam tragiczną śmierć starszego brata, gdy byłam nastolatką drugi brat odszedł w ten sam sposób, a  będąc już dorosłą kobietą, straciłam trzeciego młodszego brata, a siostra i ojciec zmarli na raka. To wszystko bardzo mnie zmieniło, wpłynęło na moją psychikę. Pomimo tego, że nie było między nami takiej prawdziwej, rodzinnej więzi, bo w rodzinnym domu relacje były chłodne, to wiele nocy przepłakałam, tęskniłam za nimi. Wtedy też czułam żal do Boga, rozgoryczenie. Dlaczego tyle nieszczęść naraz, dlaczego to mnie spotyka? Wiele pytań, a żadnej odpowiedzi. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że będzie gorzej, że najbardziej będę cierpiała, mając 25 lat, gdy stracę jedyną swoją małą córeczkę…
Pomimo tego, że od Jej tragicznej śmierci minęło 15 lat, to ból jest ten sam, bardziej w sercu, niż na zewnątrz, bo łez już brakuje. Często myślę, że jakby znów zdarzyło się cos złego, to nie dałabym już rady, a z drugiej strony myślę, że muszę być silna i wytrzymam wszystko, skoro tyle przeszłam, to co może mnie spotkać gorszego…
Teraz najważniejsze są dla mnie moje dzieci, ich zdrowie, bezpieczeństwo. Pewnie mają często mi za złe, że jestem nadopiekuńcza, często o nich niespokojna, ale to jest już we mnie, nie potrafię inaczej myśleć, funkcjonować. Często myślę o swoim dzieciństwie – o mnie nikt się nie martwił, nie pilnował, gdzie jestem, z kim się bawię… Pamiętam dzień, kiedy jako dziewięciolatka topiłam się w jeziorze. Pomogła mi wtedy jakaś dziewczyna. Nikt nawet o tym nie wiedział. Czy to była jakaś przestroga? Czy to był znak, że tak zginie moje dziecko? Wiele jest pytań i domysłów w mojej głowie. Nie potrafię o tym wszystkim nie myśleć. Często śni mi się jeden i ten sam sen od lat, chodzę po jakiejś miejscowości, jest ciemno, widzę tylko światła latarni, a ja zaglądam do okien domów, a w głowie mam pytanie, gdzie są moje dzieci??? To bardzo ciężki sen, budzę się zmęczona, wyczerpana. Nie wiem i nawet nie chcę wiedzieć, co ten sen może oznaczać, bo pewnie nic dobrego. Im więcej proszę Boga, aby już mi się to nie śniło, tym częściej ten koszmar przychodzi. Wiem, że jako osoba wierząca, chodząca do kościoła, nie powinnam wierzyć w sny, przesądy itp., ale to moja podświadomość często steruje moimi myślami, obawami. Mam nadzieję, że Bóg mi to wybaczy i rozgrzeszy. Bardzo długo „miałam żal do Boga”, że zabrał „coś mojego”, ale zrozumiałam, że wszystko, co mamy, należy do Niego i od Niego, że dzieci też nie są naszą własnością. Chociaż mnie to bardzo boli, to wiem, że kiedyś spotkam się ze swoim dzieckiem. Gdybym w to nie wierzyła, pewnie dawno bym zwariowała.
Gdy dwa lata temu brałam udział w kursie komputerowym, mieliśmy pytanie o swoim największym marzeniu, takim jednym życzeniu. Ja napisałam, że chciałabym, aby czas cofnął się do dnia 9. lipca 1999r. godz. 18.00. Nikt nie wiedział, dlaczego, uczestnicy chcieli wygrać w lotto, wyjechać w daleką podróż, być modelką, znaleźć bogatego partnera itp. Wiem, że oni mają realne szanse spełnić swoje marzenie, a moje to tylko fantastyka. Ale takie właśnie ono jest.

Cóż, życie toczy się do przodu, nie można „przewinąć taśmy” do tyłu  i zacząć od nowa. Gdyby tak było, nie pisałabym tego, co piszę teraz, byłabym inna, szczęśliwa i uśmiechnięta. Nie wszystko jednak wspominam smutno. Był czas, kiedy byłam wesoła i beztroska, i myślę nawet, że troszkę zakochana. Miałam tylko szesnaście lat, więc to było pierwsze zauroczenie. Niespodziewana miłość w drodze do szkoły. Miał na imię Tomek, byliśmy równolatkami, dojeżdżaliśmy do zawodówki jednym autobusem. Nigdy nie byłam osobą towarzyską, nie miałam wielu znajomych, skupiałam się zawsze na nauce, bo naprawdę to lubiłam, nie wiedziałam, że „ktoś” mnie obserwuje, że „komuś” się podobam, nie miałam ani ładnych ciuchów itp., bo pochodziłam z biednej rodziny. Byłam bardzo speszona, gdy Tomek, też bardzo nieśmiały, po prostu położył mi na kolana list w różowej kopercie i wysiadł z autobusu. Potem dostawałam jeszcze wiele takich różowych kopert. Byliśmy razem na pielgrzymce do Częstochowy, gdy Papież był w Polsce, wraz z grupą innych uczniów. Wspominam te czasy z uśmiechem, to jedyne lata beztroski i moja zmarnowana szansa na inne życie. Bardzo bym chciała jeszcze go kiedyś spotkać, zapytać, jak ułożył sobie swój świat, czy jest szczęśliwy. Mam nadzieję, że tak, bo był fajnym chłopcem.

środa, 12 lutego 2014

6.02.2014r.

Od śmierci mojej córeczki zostałam sama ze sobą. Życie toczyło się dalej, a ja jakbym zawisła w próżni. Nie potrafiłam już śmiać się, cieszyć z życia. Żyłam tylko dla synów. Rzadko widywali mnie uśmiechniętą, drażnił mnie śmiech, wesołość u innych, a jednocześnie zazdrościłam im radości z życia. Stałam się nerwowa, panicznie bałam się o życie swoich dzieci (nadal taka jestem). 
Gdy wychodziły na podwórko lub plac zabaw, to nie mogłam na niczym się skupić, musiałam je obserwować, a gdy choćby na chwilę umknęły mojej uwadze, to wpadałam w panikę, przychodziły mi do głowy najgorsze scenariusze. To psychicznie ciężko wytrzymać. I tak mijały lata, a ja coraz bardziej zamykałam się w sobie, byłam osamotniona, popłakiwałam po kątach, nieraz z błahych nawet powodów. Może sama nieświadomie zaczęłam budować wokół siebie mur, może bałam się i nie potrafiłam rozmawiać o swoich uczuciach. 
I tak żyłam w "swoim świecie" i nadal w nim trwam. Realne życie odbywa się jakby z automatu, czyli codzienne obowiązki, pranie, gotowanie, sprzątanie, pomoc przy lekcjach itp., ale gdy zajrzę w głąb siebie, to postrzegam się jako zmęczoną życiem, zaniedbaną, wręcz brzydką kobietę. Nie zazdroszczę nikomu pozycji życiowej, dóbr materialnych, bo nie zależy mi na rzeczach doczesnych, ale często czuję przygnębienie, smutek, gdy ludzie patrzą na mnie z niechęcią, a nieraz wręcz z pogardą. Dlaczego tak się dzieje, dlaczego liczy się tylko pieniądz, a nie to, co mamy w sobie - a może ja w sobie nie mam nic, sama już nie wiem...
Wiem, że wygląd zewnętrzny jest ważny, bo oceniani jesteśmy po tym, jak wyglądamy, a cała reszta jest potem. Ja w pierwszej kolejności muszę zaspokoić potrzeby pięciu moich synów, dla mnie nic zazwyczaj nie zostaje. Ale to nie jest ważne - aby zdrowie dopisywało, żeby czuć się bezpiecznie i mieć szacunek od innych i dla innych. 
Czas nieubłaganie biegnie, a życie mi przemija, a tyle jest we mnie marzeń, tyle bym chciała jeszcze zrobić dla dzieci, dla siebie, ale sytuacja, w której tkwię, wydaje mi się beznadziejna, a sił do walki o swoją godność, spokój, mam coraz mniej.  Co dzień walczę ze swoimi słabościami, jak każdy człowiek, często choruję, pracy przy dzieciach bardzo dużo, teraz jest zima, najgorszy okres dla nas, mamy bardzo zimne mieszkanie, muszę oszczędzać opał, bo dokupić nie będzie za co. Marzę, aby chociaż raz w swoim życiu pojechać z maluchami na wakacje, choćby na tydzień. Nigdy nie byliśmy nigdzie. Zobaczyć lepszy świat, nabrać energii. 
Żyję tylko dla chłopców, to Oni trzymają mnie przy życiu, abym coś zjadła, by nie opaść z sił. Sama nie wiem, czy to, jakie będzie nasze życie zależy od przeznaczenia czy tego, jak pokierujemy naszym losem. Jeśli to nie przeznaczenie, to pomimo tego, że jestem inteligentną osobą, źle pokierowałam etapami w moim życiu. W związku, w którym jestem, stałam się ofiarą przemocy domowej. Oczywiście, nie od razu było źle, zaczęło się niewinnie od podniesionego tonu, wyzwiska, popchnięcia, aż po latach do bicia, ubliżania wulgarnymi słowami, wyganiania z domu w środku nocy. 
Często płaczę nad zmarnowanym swoim życiem, tak bardzo żałuję lat, które minęły mi bezpowrotnie, myślę, że już nic dobrego mnie nie spotka, już za późno! Nie mam przyjaciół, znajomych, sama, ciągle sama. Nigdy nikt nie mógł mnie odwiedzić, ani ja nigdzie wyjść - to chora zazdrość spowodowana alkoholem. Nawet gdy wyglądam przez okno, aby popatrzeć na ludzi, to jestem wyzywana, a ja po prostu tęsknię za ludźmi, za normalnym życiem. Oddałam temu człowiekowi całe swoje życie, młodość, a co dostałam? Nie chcę wiele, wystarczyłoby dobre słowo, ale na odbudowanie relacji między nami już za późno, nie potrafię zapomnieć zła, którego doświadczałam przez lata. Wiele razy przebaczałam i wierzyłam, że będzie lepiej. Niestety, nie zmieniało się nic. 
Będę próbowała się nie poddawać, może się uda, nie wiadomo, co los dla mnie przygotował, mam nadzieję, że lata chude zamienią się w tłuste!

wtorek, 21 stycznia 2014

Życie trzeba przeżyć, a nie przeczekać

Mam na imię Ewa, niedługo skończę 40 lat. Teraz, gdy myślę o swoim życiu, to jest mi smutno, bo przecież miało być inaczej, mogłam wiele osiągnąć, a drogi powrotnej już nie mam. 
Dzieciństwa nie wspominam zbyt dobrze. Byłam zdolna, uczyłam się bardzo dobrze, brałam udział w różnych konkursach, plastycznych, polonistycznych, byłam w tym najlepsza!
W moim rodzinnym domu było źle, wciąż alkohol, awantury... Pamiętam siostrę, którą zabrano do Domu Dziecka, miała na imię Danusia. Nigdy już jej nie zobaczyłam, była młodsza ode mnie.
Obiecywałam sobie, że w moim dorosłym życiu będzie inaczej, ale się nie udało. Po ukończeniu podstawówki zdawałam egzaminy do ZSER w Bytowie, ale nie zdałam matematyki i musiałam zadowolić się zawodówką. Z czasem polubiłam tę szkołę. Na ubrania i podręczniki zarabiałam sama, zbierając jagody. Wolałam spędzać czas w lesie, niż w zaniedbanym domu, w którym nie okazywano mi uczuć. Jako dziecko nie słyszałam z ust moich rodziców "Kocham cię", "Jesteśmy dumni z ciebie"... 
Nauka szła mi dobrze do momentu, kiedy najstarsza siostra zaprosiła mnie do siebie na Święta. Pojechałam i tam poznałam swojego przyszłego męża. I w ten sposób zakończyłam swoje życie, zanim jeszcze zdążyłam je rozpocząć...
Dlaczego nikt mi wtedy nie pomógł, nikt nie martwił się o moją przyszłość? Dlaczego byłam tak ślepa, przecież mogłam przewidzieć, że jeśli ktoś pije, to tego nie zmienię, ot tak nie przestanie. Byłam za młoda, miałam niespełna 18 lat.
Nie potrafię powiedzieć, dlaczego go nie zostawiłam (a dzieci jeszcze nie mieliśmy). Może dlatego, że w moim rodzinnym domu była straszna bieda, rozpadający się dom, a u niego jakby lepsze warunki, mieszkanie w bloku... No i wstyd przed powrotem do rodziców... I tak utknęłam w tym związku bez perspektyw.
Gdy miałam 20 lat urodziłam pierwsze dziecko. Miała na imię Marlenka. Była dla mnie całym światem. Była śliczna, mądra, podobna do mnie. Gdy miała niecałe pięć lat, utopiła się, a ja umarłam dla świata...