godz. 17.50
No i tegoroczna Wielkanoc minęła. Tradycyjnie byliśmy w kościele, jak zawsze. Święta mieliśmy takie, jak zwykle. Ja i piątka synów, dwaj najstarsi spędzali ze mną mniej czasu, bo mają swoich kolegów. Ja, poza mszą, cały czas w domu. Oczywiście, pijaki piją, dla nich to norma, dwadzieścia lat to obserwuję. Nigdy nie mieliśmy prawdziwych Świąt. Teraz leży, śmierdzi najtańszym winem, jak się obudzi, pójdzie chlać. Wczoraj się wydzierał, dziś już nad ranem, przed piątą, wszystkich pobudził. Prosiłam, żeby choć dzieci nie musiały słuchać, jak mnie wulgaryzmami obrzuca, to mi powiedział, że niech słyszą, jaką matkę mają, że mi zakłada sprawę za pomówienia. Powiedziałam mu, żeby sam poszedł na terapię, bo jest chory. Twierdzi, że nie jest alkoholikiem, oszukuje sam siebie. Jak będzie na samym dnie, może zrozumie, jak zmarnował życie swoje i najbliższych!
godz. 19.52
Wyszedł, teraz szybko posprzątam i wywietrzę. Pomimo, że smutne były te świąteczne dni, to wewnątrz jestem taka radosna, uduchowiona. Od chwili, kiedy usłyszałam w telewizji, jak pewien brytyjski ksiądz pięknie wykonał pieśń Alleluja L. Cohena, to bez przerwy ją nucę. Zaśpiewał to tak pięknie, perfekcyjnie, że bardzo bym chciała móc słuchać i słuchać... Bardzo lubię tego typu muzykę, refleksyjną, nostalgiczną... może dlatego, że jestem romantyczką i wrażliwą osobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz